Przez przypadek wpadłem do bokserskiej wagi ciężkiej.
Oczami wyobraźni widziałem siebie na ringu. Na przeciwko mnie, za gardą, ukrywa się Anthony Joshua, albo Władimir Kliczko. Albo nawet obaj. Nie wiem, są tacy do siebie podobni… Wagą. Tylko siedem kilo więcej ode mnie. Mam nad nimi przewagę: oni musieli zbijać wagę do tej kategorii, a ja już ją mam. Nawet nie wiem skąd… Bo przecież powinienem znajdować się maksymalnie w kategorii średniej…
Masa sama przyszła. Niezauważalnie. A w zasadzie zauważalnie, ale światła ostrzegawcze były zbyt słabe, aby zwrócić na ten fakt uwagę.
Najpierw zaczęły być zbyt obcisłe koszulki. Później spodnie, a na końcu dziwnie skurczył się pasek do spodni. Nie tylko zaczęło brakować dziurek, ale i długości.
Sygnałem ostrzegawczym nie było nawet to, co powiedziała MLP. Chociaż z lekka zabolało.
Sygnałem ostrzegawczym stała się dopiero ostra zadyszka po szybkim wejściu na czwarte piętro, czego nie omieszkał skomentować kolega, i przejście do kategorii ciężkiej.
Dość! Trzeba skupić się na walce!
Najpierw uciekałem. Czasowo chciałem dorównać Andrzejowi Gołocie. To była dobra taktyka, ale na bardzo, bardzo krótko.
Później otoczyła mnie ciemność…
I usłyszałem głos..
Jeden!
Dwa!
Trzy!
Cztery!
To chyba chodzi o odchudzanie…
Pięć!
Sześć!
Siedem!
Osiem!
Dziewięć!
Nie wiem, czy tyle jestem w stanie zrzucić… To będzie mnie kosztować dużo wysiłku.
Dziesięć!
Koniec! Koniec! Koniec!
Jaki koniec? Przecież muszę zrzucić prawie 30 kg! Czyżby gość potrafił liczyć tylko do 10?
Ogarnęła mnie ciemność…
Po jakimś czasie pojawiła się kometa. Dziwna taka. Mrugała do mnie niebieskim światłem i wyraźnie do mnie coś mówiła. Chyba nie znała ludzkiego, bo jej głos przypominał wycie syreny…
Jeżeli nie zrzucę wagi, to tak mogę skończyć…
Po raz kolejny zapadła ciemność…