Jestem z Wiochy

Wołają mnie Wieśniak. Kosztuję sól ziemi i walczę z demonami. Rozejrzyj się wokół moimi oczami…

Wieści z Wiochy

  • Wieślajki na listopad – muzyka, serial i książka na długie wieczory

    Zmiana czasu, coraz dłuższe wieczory. Dlatego przygotowałem dla Ciebie Wieślajki na listopad idealne w połączeniu z gorącą herbatą z cytryną i imbirem.
    Na początek trochę muzyki…

    Tracy Chapman – powtórne odkrycie

    Tracy Chapman podczas koncertu – śpiewa i gra na gitarze.

    Lubię słuchać starej muzyki. Starej zarówno dla mnie jak i dla Potworów. To takie powroty do przeszłości, które okazują się często miłym zaskoczeniem.
    Niedawno, zupełnym przypadkiem, natknąłem się na płytę, którą kiedyś słuchałem namiętnie. Tak dawno, że o niej zapomniałem. Włączyłem i… magia wróciła. Czasem warto wrócić te kilka (-naście, -dziesiąt, – set) lat wstecz i… posłuchać. Kto wie – może i Tobie ta muzyka przypadnie do gustu?

    Tracy Chapman na Spotify

    Reacher sezon 3

    Reacher jaki jest każdy widzi – można napisać, parafrazując starą encyklopedię. I w zasadzie na tym mógłbym zakończyć tę część Wieślajków, ale…

    Grafika promująca serial Reacher sezon 3 – mężczyzna w szarej koszulce na tle dużej cyfry 3.

    Obejrzałem trzeci sezon serialu, który udostępnia jedna z platform streamingowych. W sumie trudno tutaj mówić o sezonie, bo każdy z nich oparty jest o jedną z książek Lee Childa i tak naprawdę stanowi odrębną całość. Kolejność oglądania nie ma więc znaczenia.
    Jednak trzeci sezon bardzo mnie rozczarował. Obejrzałem go z ciekawości, porównałem do książki i niestety… Książka ma tutaj zdecydowaną przewagę. Rozumiem ograniczenia dziesiątej muzy, które nie pozwalają odzwierciedlić wszystkiego, co jest zawarte w powieści. Ale, w mojej ocenie, serial bardzo upraszcza niektóre aspekty przedstawione w książce.
    Pomimo tego jest to dobra rozrywka na coraz dłuższe jesienne wieczory i pomysł na miłe spędzenie wolnego czasu.

    Jerzy Kosiński – Malowany ptak

    E-book Malowany ptak Jerzego Kosińskiego na czytniku Kindle obok filiżanki kawy na drewnianym stole.

    Po wielu latach zacząłem i, o dziwo!, skończyłem ostatnią książkę z twórczości Jerzego Kosińskiego, której do tej pory nie przeczytałem. Najbardziej znaną. Chodzi oczywiście o powieść Malowany ptak.
    Być może błędem poznawczym jest postrzeganie treści przez pryzmat sytuacji, w której obecnie się znajduję, i otoczenia, w którym żyję. Z przykrością stwierdzam, że w odniesieniu do okresu, w którym toczy się powieść, nic się obecnie nie zmieniło.

    Pamiętam, że pozostałe książki Kosińskiego, może z wyjątkiem jednej, obdzierały człowieczeństwo do samych kości, do bólu istnienia, który nie pozwalał zasnąć i zmuszał do ciągłego myślenia. To bolesne doznanie intelektualne.
    Przed tą książką dawno temu ostrzegała mnie koleżanka. Już wtedy jej wykładowca stwierdził, że lepiej czytać, o zgrozo!, literaturę rosyjską, bo jest piękniejsza i ukazuje świat w lepszych, bardziej pozytywnych, barwach.
    Obserwacje chłopca, głównego bohatera, w dużej mierze nie różnią się od wniosków, do których doszedłem. A Malowany ptak pozwolił mi je bardziej usystematyzować. Dostrzec te, które w codziennym życiu, zwyczajnie umykały. I chociaż dzisiaj potomkowie mieszkańców wiosek, których opisuje Kosiński, nie jeżdżą furmankami ciągniętymi przez konie, nie mieszkają w chatach pokrytych strzechą, bez okien i z paleniskiem pośrodku, to jednak mentalności została ta sama. Może mniej widoczna, ukryta za maskami, ale ciągle ta sama.

    Mocne przesłanie

    I czasem aż chce się wyjść na pole i krzyczeć w cztery strony świata, do widniejących w dali domostw:

    Nie jesteśmy lepsi!!!

    Nie jesteśmy gorsi!!!

    Jesteśmy tacy sami!!!

    Może właśnie dlatego Malowany ptak jest przesłaniem mocnym, w obecnych czasach jeszcze bardziej dobitnym. A może tylko zwyczajnie prawdziwym i przez to niezwykle smutnym.
    I chociaż trudno mi polecić Tobie tę książkę, to może po jej przeczytaniu przekonasz mnie, że nie mam racji. Że jednak bardzo się mylę w swojej ocenie, a człowieczeństwo nie jest przereklamowane…

    Grafika:

    1. Zdjęcie Tracy Chapman na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International, dostępne w Wikimedia Commons
    2. Materiały promocyjne serialu Reacher 3 dostępnego na jednej z platform streamingowych.

    Uwaga:

    Ten post zawiera linki afiliacyjne.
    Dzięki nim mogę zarabiać niewielką prowizję, jeśli zdecydujesz się w nie kliknąć lub dokonać zakupu za ich pośrednictwem, bez dodatkowych kosztów dla Ciebie.
    Dziękuję za wsparcie mojej pracy❗👍❤️

  • Wypalenie zawodowe – objawy, skutki i sposoby zapobiegania

    Wypalenie zawodowe – objawy, skutki i sposoby zapobiegania

    Czym jest wypalenie zawodowe?

    Pojęcie wypalenia zawodowego po raz pierwszy pojawiło się w literaturze psychologicznej w latach 70. XX wieku. Użył go amerykański psychiatra Herbert J. Freudenberger.

    Według niego wypalenie zawodowe to stan wyczerpania spowodowany nadmierną ilością zadań. Od tamtej pory minęło wiele lat, jednak definicja wciąż pozostaje aktualna. Co więcej, dziś problem dotyka coraz więcej osób, niezależnie od wieku czy zawodu. Dlatego wielu specjalistów uważa, że może to być także jeden z widocznych skutków pandemii COVID-19..

    Jak rozpoznać wypalenie zawodowe?

    Wypalenie zawodowe nie pojawia się nagle. To proces, zwykle powolny. Na początku łatwo pomylić je ze zwykłym zmęczeniem. Z czasem jednak, krok po kroku, pojawia się obojętność. Praca, która kiedyś cieszyła, staje się ciężarem. W rezultacie nawet najprostsze zadania wydają się bez sensu. Pojawia się także zaniżone poczucie własnej wartości. To z kolei oznacza, że ciało i umysł domagają się odpoczynku.

    Objawy wypalenia zawodowego mogą obejmować:

    • utratę radości z pracy,
    • poczucie braku sensu,
    • zmęczenie nieustępujące po odpoczynku,
    • spadek poczucia własnych dokonań.

    Ważne pytania i jeszcze ważniejsze odpowiedzi

    W przypadku podejrzenia wypalenia zawodowego warto zadać sobie pytania:

    • Czy potrafię cieszyć się jeszcze swoją pracą?
    • Czy znajduję czas na odpoczynek?
    • Czy słucham tego, co mówi mi moje ciało i serce?

    Szczere odpowiedzi są kluczowe. Dlatego, że mogą potwierdzić, że idę dobrą drogą. Jednak w wielu przypadkach mogą być też początkiem zmiany – czasem wystarczy rozmowa, innym razem urlop albo poukładanie na nowo spraw ważnych i mniej ważnych.

    Konsekwencje wypalenia zawodowego

    Konsekwencje wypalenia są poważne. Problem nie dotyczy wyłącznie jednej osoby, ale również jej otoczenia – rodziny, znajomych czy współpracowników. Co gorsza, skutki narastają z czasem i mogą być coraz trudniejsze do odwrócenia.

    Najczęściej wspomina się o:

    • spadku jakości pracy,
    • bólach głowy i migrenach,
    • bólach kręgosłupa,
    • zaburzeniach równowagi,
    • nerwicy,
    • depresji,
    • strachu przed pracą.

    Dlatego tak ważne jest, aby reagować wcześniej, zanim konsekwencje staną się poważne.

    Jak zapobiegać wypaleniu zawodowemu?

    Istnieje wiele sposobów, które mogą pomóc chronić się przed wypaleniem zawodowym.

    Najczęściej wymieniane są:

    • aktywność fizyczna i sport,
    • panowanie nad emocjami,
    • budowanie samoświadomości i poczucia własnej wartości,
    • praktyki relaksacyjne, np. medytacja.

    Co więcej, równie ważna jest świadomość problemu i jego akceptacja. Jeśli czujesz, że sytuacja wymyka się spod kontroli – warto zwrócić się po pomoc do psychologa lub psychiatry.

    Podsumowanie

    Wypalenie zawodowe to proces, który rozwija się powoli i często jest lekceważony. Objawia się zmęczeniem, utratą radości z pracy, spadkiem poczucia sensu i wartości. Konsekwencje dotykają nie tylko chorego, ale również jego otoczenia.

    Dlatego właśnie świadomość i profilaktyka pomagają uniknąć wypalenia zawodowego i odzyskać równowagę.

     

    👉 Artykuł zawiera podstawowe informacje oraz moje osobiste przemyślenia. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Jeśli potrzebujesz pomocy lub porady – skontaktuj się z psychologiem albo psychiatrą.

  • Na szkołę

    Na szkołę

    Szkoło moja kochana!

    Witam cię od rana.

    Witam cię codziennie.

    Czy obejdziesz się beze mnie?

     

    Wiocha, 01.09.2025 r.

  • Uważaj!

    Uważaj!

    Znajdujesz się na placu budowy bloga!

    Zachowaj czujność!

    Zachowaj ostrożność!

     

    Jestem z Wiochy albo zdrowie!

    Wybór należy do Ciebie!

    O czym informuje Minister Wiochy i Małych Wiejskich Zagonów…

  • Czy właściwie świętujemy 1 listopada?

    Czy właściwie świętujemy 1 listopada?

    1 listopada – Święto Zmarłych. Tego dnia odwiedzamy cmentarze, wspominamy bliskich i znajomych, którzy odeszli na zawsze. To dzień zadumy i raczej mało radosny.
    Otóż… nic bardziej mylnego! Jak zwykł mawiać Radosław Kotarski.
    Bo…

    Za świętych…

    Po pierwsze: to nie Dzień Zmarłych, albo Święto Zmarłych. W kościele katolickim, a właściwie w kościołach łacińskich, obchodzimy w tym dniu uroczystość Wszystkich Świętych.
    Po drugie: wspominamy wówczas wszystkich chrześcijan, którzy osiągnęli stan zbawienia i przebywają w niebie.
    Po trzecie: skoro ktoś osiągnął stan zbawienia, to należy się z tego cieszyć!
    Po czwarte: jeżeli cieszymy się zgodnie z punktem 3, to święto to nie może być innym jak świętem radosnym! Można się o tym przekonać na cmentarzach, na których znajdują się groby romskie.

    Ale zaraz, zaraz. Coś tutaj nie pasuje. Gdzie jest błąd? Skąd aż taka pomyłka?

    Wbrew pozorom sprawa jest bardzo prosta. W czasach PRL starano się temu świętu nadać świecki charakter. Pozostałością po tych działaniach jest jego nazwa, która przyjęła się w naszej świadomości. Bardzo często mówimy bowiem o Święcie Zmarłych lub Dniu Zmarłych, zdecydowanie rzadziej o Dniu Zmarłych i Poległych. Dodatkowym atutem dla laickości 1 listopada było jego ustanowienie jako dnia ustawowo wolnego od pracy.

    Nic więc dziwnego, że w naszym przekonaniu utarło się takie, a nie inne świętowanie tego dnia. No dobrze, ale co w takim razie ze zmarłymi, których wspominamy?

    Za zmarłych…

    Cóż… Za dusze zmarłych modlimy się dopiero 2 listopada. Nawet nazwy – Zaduszki lub Dzień Zaduszny, zdają się to potwierdzać. Co ciekawe, święto to ma korzenie pogańskie. I nie trzeba wcale szukać jego źródeł u Celtów, za oceanem lub w środku dyni, lecz u dawnych Słowian. Uważa się bowiem, że to Dziady, opisane przez Adama Mickiewicza, są pierwowzorem współczesnego święta.

    Do dzisiaj, prawdopodobnie nieświadomie odprawiamy obrzędy, które były czymś naturalnym dla naszych przodków. Możemy do nich zaliczyć m.in.:

    • odwiedzanie i porządkowanie grobów,
    • zapalanie zniczy, co nawiązuje do ognisk ustawianych na rozstajach, które miały wskazywać duszom zmarłych drogę do miejsc, w których spędziły doczesne życie, a jednocześnie uniemożliwić ujawnianie się upiorów,
    • porządkowanie domów, aby godnie powitać dusze zmarłych,
    • zostawianie otwartych furtek i drzwi, aby dusze mogły swobodnie wejść do domów, gdzie na progu stawiano dla ich jedzenie (niekiedy zabierano je na groby) oraz przygotowywano wodę i ręcznik, aby mogły się obmyć,
    • składania w niektórych parafiach ofiar pieniężnych za dusze najbliższych zmarłych, na tzw. wypominki, tj. kartek z imionami i nazwiskami zmarłych,
    • tego dnia zabronione było m.in. klepanie masła, deptanie kapusty, maglowanie, przędzenie i tkanie, cięcie sieczki, wylewanie pomyj i spluwanie, aby nie skaleczyć, nie rozgnieść lub w inny sposób nie znieważyć odwiedzającej dom duszy.

    To wszystko miało służyć nawiązaniu kontaktu z duchami zmarłych i uzyskanie ich przychylności.

  • Potwory z Wiochy, prawie jak Sulley i Mike

    Potwory z Wiochy, prawie jak Sulley i Mike

    Potwory z Wiochy pojawiają się regularnie we wpisach na blogu. Kim są? I skąd się wzięły? Te pytania słyszę zaskakująco często. Zwłaszcza od tych, którzy dopiero trafili na „Jestem z Wiochy” i nie do końca wiedzą kto jest kim.

    Potwory to, wbrew pozorom, pozytywne, a nie pejoratywne określenie naszych latorośli. Nie chodzi tu o wygląd, bo ten akurat mają anielski. Przynajmniej wtedy, kiedy śpią. 😇
    To raczej czułe, trochę ironiczne, określenie na dzieci, które potrafią wnieść do domu tyle energii, że licznik w stodole zaczyna wariować. Czasem rozniosą pół obejścia, ale za to z uśmiechem od ucha do ucha.

    Inspiracją był film „Potwory i spółka”, w którym pozytywnie nastawieni do świata bohaterowie – Sulley i Mike – zamiast straszyć dzieci, odkrywają, że śmiech daje więcej energii niż krzyk. Zamiast przerażenia – przyjaźń. Zamiast chaosu – współpraca. I właśnie to podejście spodobało mi się najbardziej.

    Podobnie jest u nas. Potwory z Wiochy też potrafią nieźle narozrabiać. Zdarzy się rozlana zupa, pognieciony zeszyt albo mały „eksperyment naukowy” w łazience. Ale w tym całym zamieszaniu jest tyle życia, że bez nich Wiocha byłaby po prostu… zbyt cicha.

    Z czasem „Potwory z Wiochy” stały się pełnoprawnymi bohaterami bloga. Pojawiają się w opowieściach o codzienności, rodzinie, wychowaniu i tych wszystkich sytuacjach, które można nerwowo przeczekać, albo przeżyć z uśmiechem na ustach. Ja wybieram to drugie.

    Więcej o naszych małych bohaterach znajdziesz w poświęconej im kategorii. Bo choć potrafią napsocić, to bez nich życie byłoby nie tą samą Wiochą.

  • Jak powstał blog Jestem z Wiochy – historia, która zmieniła wszystko

    Jak powstał blog Jestem z Wiochy – historia, która zmieniła wszystko

    Ty to jednak wieśniak jesteś – powiedziała MLP.

    Nie wróżyło to niczego dobrego.

    Na pewno oglądaliście filmy dokumentalne o tornadach lub – nie daj Boże – mieliście wątpliwą przyjemność zobaczenia tego zjawiska z bliska. Jeśli tak, to na pewno pamiętacie, od czego się zaczyna?

    Niewinny, lekki wiaterek unosi na początku ziarenka piasku, które zaczynają wirować. Potem nabierają prędkości… Wyczuwa się nadchodzące niebezpieczeństwo… Trzeba więc rozejrzeć się za bezpiecznym schronieniem…

    To właśnie ten moment…

    Ciągle tylko gadasz o tej swojej stronie. Jaka to będzie super, hiper, i kto jeszcze wie jaka. Że będziesz tam pisał różne mądrości, a ludzie będą to czytać.

    Tornado nabierało siły i zmierzało w moim kierunku. Szybciej, szybciej, coraz szybciej. Schronienie. Schronienie! Uciekać!!! Tylko te słowa przelatywały przez moją głowę.

    Więc może zamiast samego gadania zacząłbyś jeszcze coś robić w tym kierunku. Przy okazji nauczyłbyś się czegoś nowego, pożytecznego…

    Potok słów uderzał w twarz, niczym ziarenka piasku. Znaleźć bezpieczne miejsce, chronić dobytek, ograniczyć straty. Brzmiało to trochę jak wypowiedź dowódcy przed ważną bitwą z amerykańskich filmów klasy B. Jednak nic więcej nie przychodziło mi na myśl.

    I nagle, zupełnie niespodziewanie…

    Jak w piosence Budki Suflera:

    „A po nocy nadchodzi dzień,
    a po burzy spokój…”

    Wszystko ucichło. Huragan minął. Tak po prostu. Czas ocenić szkody, naprawiać to, co da się naprawić i wreszcie zrobić coś innego, nowego, na co nigdy nie było miejsca, czasu, a teraz jest tego wystarczająco dużo…

    Tak właśnie powstał blog Jestem z Wiochy – miejsce, w którym dzielę się prawdziwymi historiami z życia, przemyśleniami oraz poradami na temat codziennych wyzwań i nieoczekiwanych zwrotów akcji.