Potwory z Wiochy pojawiają się regularnie we wpisach na blogu. Kim są? I skąd się wzięły? Te pytania słyszę zaskakująco często. Zwłaszcza od tych, którzy dopiero trafili na „Jestem z Wiochy” i nie do końca wiedzą kto jest kim.
Potwory to, wbrew pozorom, pozytywne, a nie pejoratywne określenie naszych latorośli. Nie chodzi tu o wygląd, bo ten akurat mają anielski. Przynajmniej wtedy, kiedy śpią. 😇
To raczej czułe, trochę ironiczne, określenie na dzieci, które potrafią wnieść do domu tyle energii, że licznik w stodole zaczyna wariować. Czasem rozniosą pół obejścia, ale za to z uśmiechem od ucha do ucha.
Inspiracją był film „Potwory i spółka”, w którym pozytywnie nastawieni do świata bohaterowie – Sulley i Mike – zamiast straszyć dzieci, odkrywają, że śmiech daje więcej energii niż krzyk. Zamiast przerażenia – przyjaźń. Zamiast chaosu – współpraca. I właśnie to podejście spodobało mi się najbardziej.
Podobnie jest u nas. Potwory z Wiochy też potrafią nieźle narozrabiać. Zdarzy się rozlana zupa, pognieciony zeszyt albo mały „eksperyment naukowy” w łazience. Ale w tym całym zamieszaniu jest tyle życia, że bez nich Wiocha byłaby po prostu… zbyt cicha.
Z czasem „Potwory z Wiochy” stały się pełnoprawnymi bohaterami bloga. Pojawiają się w opowieściach o codzienności, rodzinie, wychowaniu i tych wszystkich sytuacjach, które można nerwowo przeczekać, albo przeżyć z uśmiechem na ustach. Ja wybieram to drugie.
Więcej o naszych małych bohaterach znajdziesz w poświęconej im kategorii. Bo choć potrafią napsocić, to bez nich życie byłoby nie tą samą Wiochą.
